piątek, 2 października 2015

Od Penelope CD Luke'a

Przygryzł wargę, jakby w zamyśleniu. W końcu jednak się uśmiechnął.
- Wcale nie ułatwiasz nam tego pobytu.
Uniosłam pytająco brwi.
- Ja przedstawiam optymistyczny scenariusz, a ty, oczywiście, musisz się wtrącić z tymi swoimi czarnymi rozważaniami.
Zaśmiałam się cicho i wtuliłam twarz w ramię chłopaka.
- Jestem realistką. Bardzo zmęczoną realistką, więc bądź grzeczną poduszką i się zamknij.
Poczułam pod swoim policzkiem, że się śmieje. Otoczył mnie ręką w pasie i wyszeptał, całując mnie w głowę:
- Dobranoc.
Mruknęłam potakująco i zamknęłam oczy. Po chwili Luke zaczął oddychać głębiej i zasnął, a zaraz po nim ja.

Rano byłam jeszcze bardziej głodna i spragniona, niż wieczorem. A obudził mnie mokry dotyk na policzku. Uśmiechnęłam się i mruknęłam.
- Luke. Luke! Ogarnij się. Weźże...
Usłyszałam chrząknięcie i wtedy coś mi przestało pasować. Otworzyłam oczy, w które wpatrywała się para znajomych, gadzich gał.
- Poczwara! - ucieszyłam się i zerwałam, budząc leżącego obok Lucasa.
- Co? Gdzie? Jak?
- Poczwara się znalazła! - zawołałam, szczęśliwa z powodu obecności potworka. Wychudzonego, co prawda, ale toto potrafi o siebie zadbać. I zadba przy okazji o nas.
- Znalazła! - zawołała Poczwara cieniutkim głosikiem.
Zachichotałam. Jest Poczwara, jest nadzieja.
Spojrzałam na Luke'a. Siedział na ziemi i patrzył z uśmiechem na stworzonko, lecz wkrótce przeniósł swój wzrok na mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę zdjęłaś zasadę czy to była tylko chwila słabości?
Odwzajemniłam uśmiech i pokiwałam głową, a on już wiedział, co to miało oznaczać. Nachylił się do mnie i pocałował.

Luke? Weny mało ;-;

wtorek, 29 września 2015

Od Luke'a CD Penelope

Przez chwilę patrzliśmy na siebie. Miałam ogromną ochotę ją pocałować. Pryzcisnąć usta do jej ciapłych warg i na sekundę zapomnieć o naszej obeznej sytuacji. Już miałem się do niej pochylić, ale wtedy przypomniała mi się nasza zasada o nie całowaniu. Zamiast tego pogłaskałem ją palcem po policzku. Ale Penelope musiała zobaczyć coś w moich oczach, bo roześmiała się i szepnęła:
- No dobra, zrób to. Już i tak raz złamaliśmy tą głupią zasadę - uśmiechnęła się. - Pocałuj mnie. 
Już miałem to zrobić, ale one była szybsza i mocno przycinęła swoje gorące wargi do moich ust. Zakręciło mi się w głowie, świat dookoła zawirował i zamienił się w jedną wielką plamę. Objąłem rękami jej szczupłą talię wsuwając ręcę pod jej koszulkę chcąc poczuć ciepło jej skóry. Ona jedną rekę oparła mi na piersi, a drugą zanurzyła w moich włosach. Nie wiem ile to trwało, może pół minuty, a może pół godziny. Dla mnie to wciąż było za mało. Gdy w końcu odsunęliśmy się od siebie dyszałem jak po długim biegu, a policzki Penelope zaróżowiły się jak maliny po deszczu. Po chwili z przerażeniem odkryłem, że ona płacze. Westchnęła spazmatycznie.
- Przepraszam - szepnęła wtulając się w moje ramię. - Przepraszam... to jest silniejsze ode mnie...
- Penny... - zacząłem, ale mi przerwała.
- Luke, jesteśmy sami w dżungli. Nie mamy zapasów. Nie mamy nic.
- Przecież po drodze jest mnóstwo drzew owocowych. I strumyczki też się dosyć często zdarzają. Nie umrzemy tutaj, nie pozwolę na to.
- Ale... co jeśli trafimy na miejsce, gdzie nie ma wody i jedzenie. Jeśli nagle trafimy na pustkowie. Nie wiadomo ile jeszcze będziemy iść, a ja już jestem taka zmęczona...
Jej obecny stan tak bardzo różnił się od tego, co wydażyło się zaraz po zawaleniu mostu. Wtedy wpadła w panikę, a teraz przedstawiała racjonalne agrumenty. A ja nie mogłem jej przekonująco pocieszyć, bo sam tak samo jak ona wiedziałem, jak krucha jest nasza szansa na przeżycie. 
- Posłuchaj... wyspa jest duża. Dżungla to tylko nieiwelka jej część. Za dżunglą są też inne tereny, może tam łatwiej nam będzie przeżyć. 
- Nawet jak wyjdzeimy z dżungli to jak trafimy do wioski. Jak sam powiedziałeś dżungla jest duża.
Przygryzłem wargę, Też się nad tym zastanawiałem. Boże, co z nami będzie...
Penelope? Strasznie przepraszam, że tak długo to trwało, brak weny i czasu :/

sobota, 26 września 2015

Akademia Fairywell

http://akademiafairywell.blogspot.com

Historia ich rodziców to już przeszłość. Ich historia dopiero się zaczyna...

Nasi bohaterowie chodzą do niezwykłego liceum. Nie jest to jednak szkoła dla wybitnych prymusów ani wyjętych spod prawa degeneratów. Młodzi są Następcami, a ich rodzice przed paroma laty byli mniej lub bardziej znanymi postaciami... popkultury.
Ten blog nie jest związany z filmem "Następcy" ani "Ever After High" Disneya. Co najwyżej trochę się nimi inspiruje.
Zapraszam was serdecznie na tego bloga :)
Wszyscy widzimy, że nasz podupada i mimo, że dalej chciałabym, byśmy tu pisali, zapraszam powyżej ^^
Wszelkie formularze można wysyłać do mnie, jednak całego bloga stworzyła moja kol, Liv ^^

środa, 23 września 2015

Napad na wioskę: Od Esther CD Chloe

Siedziałam na drzewie, wpatrując się w polanę, na której było mnóstwo obcych mi ludzi. Zeskoczyłam na ziemię i wpadłam na Prim.
- Widziałaś to? - wyszeptała, zlękniona. - To niezrzeszeni - dodała cichutko i pociągnęła mnie w krzaki, gdy któryś z obcych się odwrócił. Na szczęście nas nie zauważył. 
Niezrzeszeni... A to wredne świnie. Spojrzałam jeszcze raz w ich kierunku. Nigdy ich nie widziałam, no może tylko niektórych. Ale i tak zawsze byli samotni, a ty było ich na pewno ponad dwudziestu. 
Odwróciłam się i zobaczyłam pędzącą sprintem w naszą stronę Chloe. Gdy do nas dobiegła, wydyszała:
- Niezrzeszeni coś knują.
- Ciszej! - syknęłam i popchnęłam ją tak, aby siedziała teraz razem z nami, bezpiecznie ukryta w krzakach - Wiesz, po co? 
Chloe tylko pokręciła głową.
- Nie. Są za daleko, aby ich podsłuchać. - oznajmiła, szacując zapewne odległość dzielącą nas od napastników.
Zmrużyłam oczy, patrząc w dal. Primrose siedziała obok cicho, a ja obserwowałam rosnące w jej oczach przerażenie. 
- Ty - szarpnęłam ją za ramię - Pójdź dyskretnie tam - wskazałam na drugą stronę lasu po przeciwnej stronie polany - Zrób wszystko, aby cokolwiek usłyszeć. 
Prim chwilę protestowała, ale w końcu Chloe się do mnie przyłączyła i wspólnie ją przekonałyśmy.
- Ja pójdę tam - pokazałam na punkt znajdujący się bliżej niż droga Primrose, ale w ciut dalszej odległości od niezrzeszonych - Co powiesz na ten plan? Jak każda z nas będzie w innym miejscu, to może skradając się, któraś z nas ich podsłucha?

Chloe?

wtorek, 22 września 2015

Napad na wioskę: Od Chloe

Najpierw jedna sprawa, a mianowicie jeśli ktoś zechce dokończyć to opowiadanie, tak nasza akcja się już zaczęła, proszę napisać: Napad na wioskę: *imię bohatera*. So let's do this!


Dzień jak co dzień. Wstałam, umyłam się. Wyszłam na zebranie łowców. Było słonecznie, ale nie upalnie. Co chwilę powiewał lekki wiaterek. Niebo nie skażone ani jedną chmurą. Można by rzec, pogoda idealna. Uzbrojona w dopasowany do mojej ręki sztylet, ruszyłam na łowy. Po chwili wpadłam w trans. Było idealnie. Poczułam zwierzynę. Kiedy byłam wystarczająco blisko, zaczęłam się skradać. Moją zdobyczą była łania. Okazała, wydaje mi się, ze to jakaś mutacja. Łanie zazwyczaj są zgrabne i drobne. Ta była umięśniona i potężna. Będzie idealną zdobyczą. Nagle coś rozproszyło ciszę panującą dookoła. Ludzkie głosy. Łania uciekła, a ja przeklinając ludzi, którzy byli tak lekkomyślni wspięłam się na drzewo. Ludzi było sporo, co najmniej dwa tuziny. Nie byli z naszej wioski. Niezrzeszeni. Ale oni nie grupują się w plemiona... coś było nie tak. Oni coś knują. Czułam to. Postanowiłam, że gdy tylko odejdą, wrócę do wioski i ostrzegę ludzi. Nie może być za późno.


<Ktoś? Przypominam, że pierwsze opowiadanie się ukaże>

Od Penelope CD Luke'a

Byłam wściekła. I gdyby nie ta wściekłość, padłabym, nieprzytomna ze zmęczenia. Nie mogłam odpuścić, chociaż szliśmy w milczeniu już dobre kilka godzin. Nie mogłam okazać takiej słabości, jaką okazałam nad zerwanym mostem. Cały czas policzkuję się w myślach za tę histerią, w którą wpadłam.
Po drodze wspięłam się na drzewo i zerwałam kilka owoców, które widziałam, że jadła Poczwara. Chole*a, Poczwara. Tak bardzo przydałby mi się teraz ten potwór i jego umiejętność wspinania się na drzewa.
Zrobiło się już ciemno. Znaleźliśmy miejsce w miarę suche wolne od drzew i zapaliliśmy niewielkie ognisko.
-Dzisiaj wszystko w stylu minimalistycznym - spróbował zażartować i położył się obok ogniska. Siadłam przy nim, podciągając kolana pod brodę.
-Hej... - podciągnął się i oparł na prawej ręce, lewą dotykając mojego policzka. Nic nie powiedziałam, tylko wstałam, a on zrobił to samo.
-Możesz coś dla mnie zrobić? - szepnęłam. - Tylko obiecaj, że się zgodzisz.
-No, nie wiem. Najpierw powiedz, o co chodzi.
-Najpierw obiecaj.
W jego oczach widziałam wahanie, ale w końcu powiedział:
-Niech będzie. Zrobię to.
Wzięłam głęboki wdech. Nie zgodzi się. Ale obiecał.
-Uderz mnie.
Jego zaskoczenie było doskonale widoczne. Otwierał i zamykał usta jak ryba.
-Że co? - wydusił w końcu z siebie.
-Uderz mnie - powtórzyłam. - Z pięści. Spoliczkuj. Cokolwiek. Ukarz mnie za to, co zrobiłam.
-A co zrobiłaś? - zdziwił się i chciał dotknąć mojego policzka, ale odetchnęłam jego dłoń. Jeśli mnie nie walnie, nie pozwolę mu się dotykać. To też będzie kara dla mnie.
-Uciekłam ci. Zniszczyłam most. Zaczęłam panikować. Ja nigdy nie panikuję. Po prostu mnie uderz.
Milczał przez chwilę. Potem uniósł rękę. Poczułam strach i jednocześnie ulgę. Zamknęłam oczy, czekając na cios, ale nie doczekałam się. Ręka, która miała zadać mi ból, objęła mnie i przyciągnęła do ciepłej klatki piersiowej.
-Nie - powiedział Luke, opierając podbródek na mojej głowie. - Tego nie zrobię. Nie musisz się karać.
-Muszę - zaoponowałam. - Gdyby nie ja, nie byłoby nas tu.
Westchnął ciężko, jego pierś uniosła się i opadła pod moim policzkiem.
-Wiesz, myślałem, że jesteś mądrzejsza. Nawet, jeśli to jest twoja wina - a nie jest - nigdy bym cię nie uderzył. Powinnaś była o tym wiedzieć.
I ja westchnęłam i objęłam go ramionami. Opadliśmy na ziemię. On się położył i mnie bojął, a ja ułożyłam głowę w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem.
Leżeliśmy przez chwilę w milczeniu, kiedy się odezwałam:
-Kiedyś w Chicago, gang terrorystyczny podłożył bombę w przęsłach mostu. Złamał się, asfalt się zapadł, do środka wpadły setki samochodów. Wielu ludzi zginęło. Byłam w ochotniczej grupie ratowników. Na moich ramionach umarła matka trójki dzieci, które zostały w zgniecionym samochodzie. Zmarły na miejscu, ale ja jej powiedziałam, że są bezpieczne, lekarze przy ambulansach je badają, ale są w dobrym stanie. Odeszła z uśmiechem, przekonana, że jej dzieci są bezpieczne. Byłam smutna i wściekła. Nienawidziłam i nienawidzę nadal ludzi, którzy podłożyli bomby. A mimo to zostawiłam ciało kobiety i pobiegłam pomagać dalej. Dlaczego tutaj straciłam panowanie nad sobą, zalewałam się łzami? Myślałam, że obecność drogiej osoby, powinna dawać siłę.
-Może - przyznał Luke, kreśląc kółka na moim ramieniu. - A może przy drogiej osobie nie boimy się okazywać słabości, bo wiemy, że ona nas nie opuści, bez względu na wady.
Uśmiechnęłam się szczerze. Czy on właśnie powiedział, że mnie nie opuści? I że wierzy, że ja nie opuszczę jego?
Nie skomentowałam, tylko uniosłam wzrok. On także patrzył na mnie.
-Zmiażdżę ci ramię. Rano będzie sine i konieczna będzie amputacja.
-Aż taka ciężka nie jesteś - zaśmiał się i spojrzał mi w oczy. Nie odwróciłam wzroku.

Luke? Jestem genialna :P